Gdy myślimy o wolności słowa w czasach bez cenzury, ani politycznej, ani obyczajowej, możemy się zastanawiać, gdzie powinniśmy sami postawić cenzurę, żeby debata publiczna była rzetelna. Chodzi o rzetelne traktowanie świata, słowa oraz innych uczestników dyskusji.
Jednym z fundamentów dobrej komunikacji jest szacunek dla odbiorcy i przedmiotu wypowiedzi. Chodzi np. o niestosowanie inwektyw i innych środków deprecjonowania partnera.
Jeśli chodzi o rzetelność w odniesieniu do świata, zacznijmy od konstatacji, że dyskusja toczy się wokół faktów, które opisane są za pośrednictwem słów. Jeśli już na poziomie relacji słowa z podmiotem występują zakłócenia, to debata staje się bezcelowa, bo uczestnicy się nie rozumieją.
Każdy inaczej postrzega i ocenia rzeczywistość, a granica między słowem a słowem profilującym dane wydarzenie jest bardzo cienka. Pamiętamy dyskusję na temat płk. Kuklińskiego. Jedni nazywali go patriotą, dla innych był zdrajcą. W tych dwóch nazwach mamy nie tylko ocenę, ale i różny sposób podświetlenia rzeczywistości.
Jeśli z takich słów uczynimy etykiety, to nie wyjdziemy już poza nie. Jeśli coś jest zaklejone etykietą, to nie widać tego, co zakrywa.
To, że w ogóle możemy debatować, wynika z faktów, że co do pewnych zjawisk się zgadzamy. Chodzi na przykład o znaczenie słów. Tradycyjne rozumienie pojęć „prawda” i „fałsz” zakłada ich komplementarność – jeśli coś jest prawdą, nie jest fałszem i odwrotnie. Przyglądając się im zauważymy, że pojawiło się kilka wyrazów nazywających byty pośrednie: fake, półprawda, postprawda, fakt prasowy czy faktoid. Ich obecność wskazuje na relatywizowanie prawdy i fałszu.
Mówię o tym, ponieważ granice wolności wyznacza m.in. poszanowanie prawdy. Jeśli nie mamy jasności co do tego, co jest prawdą i fałszem, to rodzi się pytanie, z jaką rzeczywistością mamy do czynienia i jakich słów mamy używać do jej opisu. Doprowadza to do używania skrajnie różnych słów do używania tego samego: reforma-niszczenie, sukces-porażka itd. Jeśli jedna część społeczeństwa nazywa coś reformą a inna niszczeniem, możliwość debaty zostaje zablokowana. Mamy do czynienia z sytuacją orwellowską, w której ministerstwo pokoju zajmowało się wojną itd. Przestajemy rozróżniać, który z tych światów jest prawdziwy.
Są też wyrażenia nieweryfikowalne istniejące poza prawdą i fałszem. Np. przemysł pogardy czy pedagogika wstydu. Ich znaczenia są rozmyte i istnieją one tylko w głowach mówiących. Sytuacja permanentnego konfliktu politycznego sprawiła, że zamiast precyzji dyskusji mamy do czynienia z wywieraniem wrażenia.
Siła autorytetu tworzona jest za sprawą mediów, wykształcenie, miejsce pracy itd. przestały być takim wyznacznikiem, stąd jeszcze większe rozmycie kultury debaty publicznej.