Brutalizacji życia publicznego towarzyszy brutalizacja języka, a przyczyną tego procesu jest m.in. przeniesienie życia z realu do rzeczywistości wirtualnej, gdzie dominują tweety, SMS-y, sformułowania zwięzłe, a więc dosadne. Jeśli do tego dołożymy podział na dwa obozy polityczne, wiemy już, skąd ta brutalizacja.
Utyskujemy nad stanem debaty publicznej w Polsce, mówiąc, że na Zachodzie jest lepiej. Nie można się z tym do końca zgodzić – w Grecji czy we Włoszech doszło do niezwykle brutalnych dyskusji czy nawet bijatyk w parlamencie. U nas na szczęście bijatyk w sejmie jeszcze nie było. A ubliżanie uczestnikom debaty jest nijakie w porównaniu z tym, co dzieje się w brytyjskiej Izbie Gmin, zaś klasyczna kultura brytyjska jest odległa od brutalizmu, np. tamtejszych tabloidów.
Brutalizacja to też efekt przyzwyczajeń. Łatwiej krzykaczom, którzy podobają się rzeszom. Trump, Le Pen – ich sukces to dowód, że mocne słowa przysparzają popularności.